'New media are new languages, their grammar and syntax yet unknown.'

Laws of Media: The New Science, M.McLuhan (1988)

wtorek, 25 czerwca 2013

"Media i społeczeństwo" Olga Dąbrowska-Cendrowska

Tytuł książki: Media i społeczeństwo
Autor: Olga Dąbrowska-Cendrowska, Uniwersytet Humanistyczno – Przyrodniczy, Kielce
ISSN 2083 – 5701 nr 1/2011

Rozdział: Telewizja śniadaniowa. Celebryci, porady i audiotele –
przynęty na kobiecą publiczność?

Mojej krytyce będzie podległ artykuł jednej ze studentek kieleckiego Uniwersytety Humanistyczno- Przyrodniczego pt: „Telewizja śniadaniowa. Celebryci, porady i audiotele – przynęty na kobiecą publiczność?”. Zamieszczony jest on w obszerniejszej dwutomowej książce zawierającej prace studentów tegoż uniwersytetu. Autorka ma na koncie już kilka artykułów, co świadczy o jakiś doświadczeniu, nie tyle teoretycznym, ale i praktycznym z mediami np. „Niemieckie koncerny prasowe w Polsce w latach 1989-2008”.
Punktem centralnym analizy jest telewizja śniadaniowa w wykonaniu polskich stacji telewizyjnych takich jak TVP 1, TVP 2 i TVN. Ostatnia stacja jest komercyjna co odbija się w ilości reklam, co z resztą jest zaznaczone w „Telewizja śniadaniowa…”. Głównymi tezami są pojedynczo charakteryzowane zjawiska jakim podlegają programy o poranku oraz ich struktura co, gdzie i jak?
Po naświetleniu we wstępie krótkiej, głównie amerykańskiej, historii programów tego nurtu i krótkiej charakterystyki tzn. godzin emisji, przechodzi do analizy poszczególnych problemów(s. 29). Polskim prekursorem tegoż trendu jest Kawa czy herbata pierwszy raz wyemitowana 31 sierpnia 1992 roku. W późniejszych latach doczekała się swoim kopii, aczkolwiek mnie tak udanych, w postaci Pytania na śniadanie i Dzień dobry TVN wyświetlanych analogiczni w TVP2 i TVN. Jednak niepodważalną pozycje wśród porannych programów do teraz utrzymuje Kawa czy Herbata będąc najchętniej oglądanym programem od 7:00-9:00. Oczywiście nie utrzymuje widowni przez całe dwie godziny i tak od około 8:30 na arenę wchodzą programy konkurencyjnych stacji.
Pierwszym pytaniem stawianym przez autorkę jest pytanie o genezę i znaczenie w ogóle telewizji śniadaniowej. Popierając się autorytetem w tej dziedzinie, Małgorzatą Boguń-Borowską, wymienia trzy główne cechy dystynktywne. Pierwszą, co czyni ją najważniejszą, jest godzina wyświetlania. Podaję przykład, iż program „x” wyświetlany o porze „y” będzie zupełnie inaczej odbierany niż o porze „z”, z czym nie da się nie zgodzić. Ponadto zaznacza subiektywność czasową. Rano człowiek zawsze się spieszy nieważne co i ile ma do zrobienia i tak brakuj czasu. A takie programy wprowadzają w napiętą atmosferę poranka trochę luzu, który uwalnia się w odbiorcy pod postacią kubka kawy czy innego elementu tonującego napięcie. Kolejną tezą jest podkreślenie znaczenia informacji i jej porannej podaży. News za newsem prowadzący zachęcali odbiorców do poczekania jeszcze „minutki” na wiadomość poranka. Ostatnim elementem poranku według telewizji jest „show”. Mała dawka rozrywki przed ciężkim dniem zawsze jest miłe widziana (str. 31).
Kolejnym ważnym elementem programu śniadaniowego jest, według autorki, jego przyjazna, rodzinna atmosfera. Mimo wyraźnych podziałów w sekcjach programu nie są one tak ostentacyjnie zaznaczone podczas samej emisji. Jest kuchnia jest salon wszystko razem, a jednak osobno. Prezenterzy swobodnie poruszają się między segmentami rzucając uśmiechami i miłymi słówkami, i zarażając pozytywnym humorem tysiące słuchaczy (jak podaje w tekście średnia 550 tysięcy osób ogląda jeden z wybranych programów). Wiele dodatków w stylizacji wnętrz sprawia wrażenie szczególnie domowej nastrojowości. Kwiaty, donice, szerokie okna, najczęściej na piękną Warszawę, pozwalają poczuć się jak u siebie w domu, poczuć więź społeczną, koegzystować w grupie sztucznie stworzonej przed cyfrowymi odbiornikami. Atmosfera zamożnego mieszkania człowieka wykształconego sprawia miłe wrażenie nieformalności i swobody.
Przytaczając badania AGB Nielsen Media Research autorka tworzy profil typowego odbiorcy porannego programu. Mimo nieścisłości co do ilości osób łącznie oglądających dany program (na czas trwania audycji wnioskuje o licznie nawet 2 mln polaków), profil wydaję się być dobrym odwzorowaniem nastawień poszczególnych grup społecznych. W zależności od stacji i czasu wyświetlania grupa docelowa ulega zmianie, ale główny trend pozostaje. Przewagę zdobywają emeryci i renciści, plus kobiety tzw. „kury domowe”. Wnioski wydają się być wyciągnięte bardzo poprawnie z uwzględnieniem czynników społecznych i kulturowych. Do strony badawczej artykułu nie można więc mieć większych zastrzeżeń.
Następnie Olga Dąbrowska-Cendrowska analizuje strukturę czasową programów porównując udział reklam, porad psychologicznych, wiadomości, aktywności cele brytów oraz paru innych czynników na całość trwania emisji. Różnice w większości przypadków są rzędu jednego punktu procentowego co nie czyni jakiejś znacznej dysproporcji. Warte odnotowania wydają się statystyki reklam, wygrała je jedyna stacja komercyjna w zestawieniu tj. TVN z wynikiem 22%, czyli wyprzedzając drugie TVP2 o całe 5%.
Podsumowując swoją prace autorka zwraca głównie uwagę na „kumplowski” charakter porannych programów oraz gładkości w przechodzeniu od problemów wrażliwych do „a zobaczmy o aktualnie się dzieje w kuchni!” (str. 38). Szeroka gama zastosowań programów tego typu przez celebrytów nie uszła uwadze wnikliwej studentki, która wypunktowuje głównie Dodę za obwieszczanie swoich prywatnych spraw w programie o poranku. Za tezę wyjściową autorka uznaje stwierdzenie o ciągłym dążeniu tego medium do dostarczania rozrywki w formie, która najlepiej się sprzeda i trafi do jak największej ilości osób. Ewolucja takich programów w tym kierunku wydaje się nieunikniona gdyż podejrzewam, że nikt zaraz przebudzeniu nie jest gotowy na jakikolwiek większy wysiłek intelektualny. 
Z merytorycznej strony tekst jest spójny a podtytuły posegregowane we właściwej kolejności, jeden wynikając z drugiego. Temat pracy może nie był zbyt wymagający ani też wyzywający, ale dzięki poprawnej oprawie językowej i gramatycznej czyta się go z zainteresowaniem, nie tylko badacza ale również zwykłej osoby spółcznej, na co dziń dostrzegającej niuanse mediów. Tekst jest niezobowiązujący, można by powiedzieć „na luzie” niczym programy śniadaniowe. W swej prostocie zwraca uwagę na bardzo ciekawy społecznie i kulturowo temat, analizując go w odpowiednich warstwach i nadając wystarczająco szeroką ramę. Nie ubliżając żadnym stronnictwom ideowym ani jednostkowym stanowi obszerną analizę elementu codzienności wielu ludzi, w tym przypadku Polaków. Artykuł jest jednym z pierwszych tekstów wspomnianej wyżej autorki, swoboda z jaką podeszła do tematu i jego analizy nasuwa myśl o jej wielkiej przyszłości. Osobiście uważam tekst za bardzo dobry i godny polecenie każdemu kto jest zainteresowany tematyką lub chciałby po prostu poczytać o tym zjawisku trochę więcej. Nie boję się powiedzieć, że autorka urzekła mnie swoim stylem i warsztatem.
Grzegorz Zemełka

niedziela, 23 czerwca 2013

Kult amatora - czyli jak Andrew Keen postrzega przeciętnego internautę





Andrew Keen
Kult amatora. Jak Internet niszczy kulturę
Wydawnictwo Akademickie i Profesjonalne , 2007
Liczba stron; 198


Andrew Keen , angielsko-amerykański krytyk zjawiska Web 2.0, tytuł magistra uzyskał na Uniwersytecie w Sarajewie. Kult amatora  był jego pierwszą publikacją. Treść książki sprowadza się do opisu niepokojących, według autora, zjawisk związanych z Web. 2.0 czyli stronami internetowymi powstałymi po 2001 roku opartymi często na wymianie informacji pomiędzy twórcami i użytkownikami . Według Keena takie praktyki  powoduję zanik kultury, a nawet upadek moralności.
Zacznijmy od kwestii moralnych w książce. W polskim wydaniu na stronie 136 rozpoczyna się rozdział siódmy o dumnie brzmiącym tytule „Nieład moralny”. Autor charakteryzuje w nim najpopularniejsze przestępstwa internetowe, poczynając od przykłady nieświadomej nastolatki, która została pozwana przez ponad 200 podmiotów za kradzież plików muzycznych z Internetu.  Keen idzie w swojej pracy dalej, poza opisywanie przykładów nadużyć w kwestii praw autorskich, klasyfikuje obecne młode pokolenia jako „plagiatorów i złodziei praw autorskich(…)którzy wykorzystują skradzione treści do oszukiwania w szkole i na uniwersytecie”.  Istotnie trudno nie uznać zatrważające informacji i miliardach dolarów utraconych przez wytwórnie filmowe i muzyczne. Z pewnością pokazanie strat  w liczbach zwiększa wiarygodność tez stawianych przez Keena, jednak nie można uznać takich danych za obiektywne jeśli brakuje dla porównania kwot zarobionych przez te instytucje. Oczywiście duże szyski jakiejś firmy nie usprawiedliwiają ewentualnych złodziei, jednak by pokazać prawdziwą skalę zjawiska i jego znaczenie należałby je w jakiś sposób zrelatywizować. Zanim zarzuci się nie do końca uczciwym użytkownikom zabijanie kultury należy sprawdzić jaki jest rzeczywisty wpływ ich działalność na finanse wytwórni.
Internet według autora „Kultu amatora” jest siedliskiem zła. Ponosi winę, nie tylko za to, że młodzi ludzie kradną, ale także za niezdrowe podejście do seksualności. Pisząc o tym posługuje się przykładem rozmowy z kilkunastoletnią dziewczynką doświadczoną w kwestii pornografii internetowej. Trudno nie zgodzić się z autorem jeśli chodzi o ilość nieodpowiednich dla młodych ludzi treści w Internecie, pytanie tylko czy jest to wina samego medium czy raczej rodziców, którzy nie nauczyli własnych dzieci właściwego korzystania z dobrodziejstw sieci.
 Kolejnym aspektem poruszonym w książce  „Kult amatora” jest publikowanie treści przez użytkowników. Według Keena strategia uczestnictwa powoduje utrudnienia w docieraniu do wartościowych treści. Twory z rodziny „wikipediopodobnych” to samo zło, w którym trudno
o znalezienie choćby jednej prawdziwej informacji. Tworzenie wolnych encyklopedii powoduje kształtowanie się tytułowego „kultu amatora”. Każdy, kto publikuje informacje w Internecie nie czuje się specjalistą, ale właśnie amatorem i to stanowi powód do dumy.  W ten sposób opinie prawdziwych znawców tracą na rzecz niesprawdzonych, niepewnych informacji. „W Wikipedii czasem dwa plus dwa może równać się pięć” Z jednej strony jestem w stanie zrozumieć tę postawę, ponieważ nieuważne korzystanie z tego typu  stron może wprowadzić w błąd.
Jednak twierdzenie, że tylko specjaliści powinni się wypowiadać na dane tematy wydaje się niedorzeczne. Jest to niemal godzenie w wolność słowa, a przy okazji traktowanie prawie wszystkich użytkowników Internetu jako masy bezmyślnych konformistów.   

Kolejną kwestią opisaną przez Keena jest ekshibicjonizm w Internecie. Przedstawia tę sytuację na przykładzie kobiety, która była za dnia była przykładną matką, a nocą korzystając z Internetu dzieliła się intymnymi sytuacjami ze swojego życia, których to opisy zostały później rozpowszechnione. Rozdział, w którym autor opowiada o tej sprawie nosi tytuł Rok 1984, wersja 2.0. Oczywiste odwołanie do powieści Orwell prowadzi do wniosku, że medium, które jest przedmiotem rozważań w tej książce przejęło nad nami kontrolę zupełnie jak Wielki Brat. Wydaje się jednak, że autor zapomniał o tym, że bohaterowi orwellowscy nie mieli wyjścia, byli ubezwłasnowolnieni, natomiast człowiek w dzisiejszym świecie może zdecydować, co zrobi z informacjami na swój temat, komu zaufa. Kompromitujące informacje roznosiły się tak samo szybko wiele lat przed tym zanim ktokolwiek pomyślał o globalnej sieci. Trudno winić medium za to jak korzystają z niego ludzie… .

Kult amatora jest według mnie książką wartą przeczytania, ale dozwoloną jedynie dla osób z ustalonymi poglądami i hierarchią wartości. Autor występuje z pozycji dość nieznośnego mentora, który niczym ksiądz Natanek widzi w Internecie działanie szatana. Język i przykłady są na tyle sugestywne, że z łatwością można ulec krytyce sieci jaką prezentuje Keen.  Szczerze mówiąc, ma on trochę racji w tym, że wiele treści na stronach WWW jest niebezpiecznych, ale pytanie brzmi czy należy traktować Internet jako źródło zła, a jego użytkowników jak stado baranów, które jest prowadzone na rzeź  i skazane na zatruwanie dusz przez niemoralnych webmasterów. Może wystarczy po prostu pomyśleć zanim skorzystamy z przeglądarki ?
  
                                                                                                      Anna Romańska

Kamińska Magdalena, „Praktyki żałobne w internecie”

Kamińska Magdalena, „Praktyki żałobne w internecie”
Czasopismo Naukowe „Kultura i Historia”
nr 23/2013
tytuł numeru: „Od rytuału do kompulsji”

http://www.kulturaihistoria.umcs.lublin.pl/archives/4803 [dostęp: 23.06.2013 r.]


Magdalena Kamińska, autorka znaczących pozycji z dziedziny badań nad internetem („Rzeczywistość wirtualna jako ponowne zaczarowanie świata. Status poznawczy koncepcji” z 2007 roku oraz „Niecne memy. Dwanaście wykładów o kulturze Internetu” z roku 2011), powraca na łamach czasopisma „Kultura i Historia” z całkiem nowym tematem. Doktor nauk humanistycznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu przygląda się fachowym okiem cyberprzestrzeni poświęconej żałobie i upamiętnianiu zmarłych. Zjawisko to wzbudza spore kontrowersje w konserwatywnych środowiskach. Wszystko wskazuje jednak na to, że zagnieździło się już na dobre w przestrzeni internetowej, a – co ważniejsze –  zaczęło ewoluować. Autorka, rozwijając zagadnienie praktyk żałobnych, ukazuje tym samym przykłady konwergencji mimetycznej oraz mimikrycznej, a także rozwijanie się całkiem nowego folkloru.


Magdalena Kamińska swoje rozważania rozpoczyna, przywołując kolaż z wizerunkiem księżnej Diany, zamieszczony na łamach „The Independent”. Podobizna, wykonana z ogromnej ilości małych zdjęć kwiatów, stanowi według niej przykład obrazu medialnego w formie żałobnego artefaktu. Może być on rozumiany metaforycznie albo dosłownie – jako przeniesienie idei pomnika pamięci w sferę medialną. Dalej autorka przechodzi do wirtualnych cmentarzy dla ludzi i zwierząt. Pojawia się tutaj przykład mimikrycznej konwergencji, czyli serwisy oferujące usługi sprzątania nagrobków. Zlecający może także kontrolować online postęp prac poprzez kamerki zamontowane na cmentarzach. Rosnące zainteresowanie takimi praktykami jest łączone przez dr Kamińską ze zjawiskiem mobilności i rozproszenia rodzin, a co za tym idzie – wykruszaniem się tradycji żałobnych. „Osieroceni”, bo tak nazywa się ludzi opuszczonych przez bliskich, zaczynają powoli budować wspólnoty elektroniczne na portalach cmentarnych. Taka forma przeżywania żałoby ma być odpowiednikiem kulturowej drogi godzenia się ze śmiercią. Z tym aspektem wiąże się fakt „martwych” kont na portalach społecznościowych, które stanowią swego rodzaju pomost pomiędzy realnością, a wirtualnym odpowiednikiem metafizycznej przestrzeni pozaziemskiej. Najważniejszym jednak zagadnieniem są tzw. „mamy aniołków”. Kobiety, których dzieci umarły w wyniku poronienia, urodziły się martwe albo zginęły w młodym wieku. Dwie pierwsze grupy wskazane przez autorkę są według niej bagatelizowane w środowisku rzeczywistym. Ich żałoba nie ma racjonalnych podstaw dla społeczeństwa lub wymusza się na nich szybkie pogodzenie się ze stratą. Dlatego też najlepiej odnajdują się w cyberprzestrzeni, kreując wyobrażenia o dzieciach i ich przyszłości, wśród sobie podobnych. Autorka podkreśla zarazem, że „mamy aniołków” jako ruch społeczny, wywalczyły wdrążenie nowych praktyk żałobnych, które wcześniej nie były obecne in real life tj. nagrobki i msze poświęcone dzieciom nienarodzonym.

Dr Kamińska w swoim artykule zwraca uwagę również na „czarne” zakamarki przestrzeni wirtualnej w kontekście realnych narzędzi, wyprodukowanych przez kulturę. Cmentarne strony zrzeszają wokół siebie ludzi pogrążonych w żałobie, spełniając rolę nie tylko e-nagrobków, ale także pełnowartościowych miejsc pamięci z księgami wspomnień, poradnikami pogrzebowymi oraz możliwością zapalenia e-znicza. Praktyki przekazywane z pokolenia w pokolenie zostały przeniesione w nową przestrzeń, a co za tym idzie – otrzymały gamę uniwersalnych narzędzi. Wytworzono spójną hiperrzeczywistość, która zawiera elementy świata realnego. Autorka niezwykle trafnie rozwija pojęcie cyberfolkloru żałobnego. Nieograniczone możliwości generowania przekazu, które stają się formą terapii i współuczestnictwa w cierpieniu o głębokim podłożu kulturowym i psychologicznym. Oryginalność tych rozważań podkreśla fakt zwrócenia uwagi na marginalizowany problem „mam aniołków”. Kobiety te pozostawione są same sobie, bez kulturowego wzoru praktyki żałobnej, a w dodatku ich problemy są trywializowane w społecznym dyskursie. A jednak hasło „jestem mamą aniołka” pojawia się w sieci, według badań dr Kamińskiej, ponad 30 tys. razy, podkreśla to tylko wagę zjawiska i oddźwięk uciskanych przez ograniczenia kulturowe kobiet. Cyberkultura wytworzyła według autorki „niedojrzały” cyberfolklor, który powoli przeradza się w realny i być może pełnowartościowy. Czy jest jednak możliwe, by kiedyś tradycja ustąpiła miejsca technice w tak delikatnej kwestii?

Artykuł dr Magdaleny Kamińskiej stanowi zaledwie zalążek do dalszych badań nad opisywanym zjawiskiem, które dopiero nabiera znaczącego tempa. Rozprawa o zabarwieniu feministycznym, wymusza refleksję na tematy omijane lub niezauważane w codziennym dyskursie oraz nakreśla nowe możliwości rytualnych zachowań. Natura internetu pozwala na odnalezienie swojego miejsca w sieci oraz wejście w rozmaite interakcje z użytkownikami. Przeniesienie praktyk żałobnych do cyberprzestrzeni nie musi oznaczać strywializowania problemu. Wręcz przeciwnie – może być szansą dla tych, którym zabrania się płakać albo tych którzy płakać nie mogą. 

 Lachendro Małgorzata

Teraźniejszość i przyszłość mediów - prof. Wiesław Godzic

Recenzja materiału audiowizualnego „ Teraźniejszość i przyszłość mediów”  Wiesław Godzic
  (materiał pochodzi z zasobów edukacyjnych będących częścią projektu Fundacji Nowe Media - fundacjanowemedia.org- publikowanych na zasadach licencji Creative Commons).

 Słowem wstępu, pragnę zaznaczyć, że gdyby profesor Kopaliński żył, to zmuszony byłby mi wybaczyć, że z tą znajomością dziedziny to różnie u mnie bywa. Natomiast zainteresowanie i chęci są. Z całą zaś pewnością, autor wypowiedzi, o których zaraz państwo przeczytacie, jest ultra kompetentny w dziedzinie mediów. Zajmuje się nią już od dawna i wie, co mówi. A mówi i publikuje dużo, a co ważne mądrze i ekspercko.

W materiale podzielonym na kilka części tematycznych wypowiada się znany i ceniony medioznawca, filmoznawca, badacz i znawca kultury popularnej prof. Wiesław Godzic.


Wiesław Godzic jest związany z Uniwersytetem Śląskim i Uniwersytetem Jagiellońskim, gdzie pracował w Instytucie Sztuk Audiowizualnych – tam uzyskał habilitację i zdobył tytuł profesora. 
Obecnie pracuje jako prorektor ds. dydaktycznych i studenckich w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.
 Jest twórcą i redaktorem naczelnym kwartalnika naukowego Kultura Popularna. 
W ostatnich latach interesuje się problematyką nowych mediów, w szczególności telewizji i Internetu. 



Występuje podział materiału na sześć części, stanowiące swoiste rozdziały. Każdy z nich ma wyodrębniony tytuł, odnoszący się do zawartości, omawianych w nim treści :

 Kultura instant i kultura remiksu oraz ich znaczenie we współczesnej komunikacji.

By zdefiniować kulturę instant i kulturę remiksu, profesor Godzic zaznacza konieczność użycia metafory kulinarnej (co jest co prawda trywialne, ale służy obrazowemu oddaniu istoty omawianego zagadnienia), porównuje wytwory kultury współczesnej do procesu parzenia kawy, który był kiedyś długi, a teraz jest to błyskawiczne i krótkotrwałe. Tak samo stało się z kulturą, w przeszłości było jasne czym są teksty kultury, które charakteryzowały się spójnością budowy, posiadaniem wstępu i zakończenia, ogólnym uporządkowaniem. Natomiast obecne teksty kultury nie posiadają owych wyznaczników. Są to podobne zmiany jakie opisuje Zygmunt Bauman w dziele „Ponowoczesność jako źródło cierpień”, odnośnie dzieł sztuki.
Następnie Godzic zmierzając ku tematyce związanej z kulturą remiksu, opisuje jego spotkanie ze studentami ze Stanów Zjednoczonych, którzy pokazali mu swoją odautorską wersję „Obywatela Kane’a” Orsona Wellesa. Utwór ten został przemontowany ( inna kolejność scen, wielokrotne powtórzenie ich ulubionych sekwencji), przez co studenci rościli sobie prawa autorskie do nowo powstałej wersji, nie bacząc na podstawę, bazę ich „dzieła”. Profesor odczytuje tego rodzaju działania, wydarzenia kulturowe jako signum temporis, gdzie role autora i odbiorcy pozostają nie tylko zmienne, ulegają ciągłemu mieszaniu. W związku z czym zostaje wyróżnione pojęcie na określenie owych osób, będących producentami i zarazem odbiorcami, mianowicie prosumenci. Zajmują oni stałą pozycję w kulturze uczestnictwa, jakiej jesteśmy obecnie świadkami. Owi prosumenci nie są elitarną zamkniętą grupą społeczną, biegłą w zdobyczach technologicznych, posiadających szczególne kwalifikacje w dziedzinie informatyki, lecz generalnie jesteśmy nimi, my wszyscy, którzy spędzamy dużo czasu przed komputerem, surfując po necie, podejmując jakąkolwiek hobbystyczną czynność, dążącą do przerobienia dzieła w inne , nowe. Działań tych nie da się określić jako właściwych, bądź nie. Według profesora Godzica istotną problematyką współczesnej kultury jest wyznaczenie granicy jakiej przekroczyć nie wolno w obcowaniu w tekstem kultury wytworzony przez innego człowieka,  a także marginalizowanie tematu praw autorskich. Osobną kwestią jest przekraczanie granic związanych z tabu, tzw. „uczuciami religijnymi” itd. , co jest możliwe do określenia jedynie gdy istnieje społeczna grupa, nie dająca przyzwolenia na dany proceder czy będąca przeciwko danej działalności. Prawo nie zabezpiecza tego typu rzeczy i stanowi o nich w niemość klarowny sposób, więc po stronie odbiorców pozostaje odpowiedzialność, za to co dopuszczają do siebie. Nie wystarczające jest jednak, samo powiedzenie, że czegoś nie lubimy lub nie akceptujemy. Zdaniem profesora Godzica należy nauczyć się interpretować teksty kultury, które nam nie odpowiadają w celu dogłębnego określenia przyczyn tego zjawiska. Możliwości kontroli nad tekstami audiowizualnymi wzrasta wtedy, gdy świadomość i kompetencje odbiorców rosną. Funkcje kontrolne nie leżą w gestii producentów, ale odbiorców, tych, do których dane wytwory są skierowane. Konieczne jest rozgraniczenie na towary wartościowe i niewartościowe, a także wskazanie co leży u podłoża tego wartościowania.

Remiks a oryginalność
Rozpatrywanie kwestii dotyczących plagiatu i remiksu, opiera się na oryginalności. W odniesieniu do mass-mediów, informacje bardzo często mają jedno źródło, natomiast są powielane w rozmaitych formach i odsłonach na łamach różnych gazet, portali. Jako przykład Godzic przytacza prenumerowane przez siebie czasopisma zagraniczne, których artykuły są tłumaczone wprost lun parafrazowane, a na dole strony małym, ledwo widocznym druczkiem pojawia się informacja, że na postawie tekstu innego autora. Zostaje to jednoznacznie określone jako kradzież mienia intelektualnego, która pozbawia autora nie tylko korzyści majątkowych, ale również czci, jaka przysługiwać mu winna za bycie pierwszą osobą, która wpadła na dany pomysł, u której zrodziła się nowa koncepcja, idea. Wyznacznikiem remiksu nie jest ilość elementów nieoryginalnych zużytych do wykonania oryginalnego dzieła, są to kategorie bardzo płynne i niestałe, w związku z czym trudne do określenia jest na ile ktoś zainspirował się czyjąś pracą. Profesor Godzic, zaznacza, iż dopuszczalne jest użycie fragmentu bądź danej części czyjegoś tekstu, pracy, jedynie gdy zostanie fakt ten zgłoszony, podkreślony. W innym wypadku jest to plagiat, oszustwo, karane z paragrafu o prawie autorskim. Chodzi o wyraziste wskazanie autora danej własności intelektualnej. Musi to z tekstu wynikać komu należy przypisać autorstwo konkretnego nawet zdania. Akcent w tej części filmu pada na nieścisłości, które generuje przetwarzanie informacji, czyli właśnie określenie autora, co jest oryginalne, a co jest skopiowane, dosłownie z czyjejś głowy.
Jaka jest rola dziennikarza w zmieniających się mediach?
Obecnie jest problem z określeniem jakie obowiązki przypadają w zawodzie dziennikarza, bowiem wcześniej dziennikarz był freelancerem, kierującym się w swoim kodeksie zawodowym prawdą. Jako dowód na diametralne zmiany, pan profesor podaje chociażby różnice od podstaw jak funkcjonuje i wygląda prac w informacyjnym korpo. Człowiek siedzi stłamszony w boksie w ogromnym molochu. Obecnie praca jest zespołowa, to nie osoby piszące artykuły decydują o tym, co i w jakiej kolejności wejdzie w zakres numeru. W internetowych portalach sprawa wygląda jeszcze gorzej, praca przebiega w dużym pośpiechu i presji. Wszystko jest na NOW, co powoduje, że ludzie nie kontestują jakości. Wszystko jest tworzone w kontekście konkurencji na rynku mediów, które funkcjonują w niedoczasie ( wszystko jest do zrobienia na wczoraj). Dziennikarz przestaje być odbierany jako indywidualny autor, zwłaszcza wtedy gdy nagminny jest proceder odkupywania tematów, tekstów, naśladowania stylu pisania.
Jaka przyszłość czeka dziennikarstwo?
Na temat przyszłości jaką czeka zawód dziennikarza, wypowiada się profesor Godzic w tonie alarmującym konieczność, uświadomienia sobie przez ogromne rzesze młodych ludzi, studiujących w tym kierunku, tego, że wymagania wobec niego są duże t.j. aby spełniał funkcje mentora, miał dużą wiedzę, posiadał zdolność odnajdywania sensów głęboko ukrytych,  umiejętności wpływu na społeczeństwo (takiego jaki ma duchowieństwo), a zapewniać rozrywkę. Jako przykład do kontemplacji tożsamości zawodowej podaje Kubę Wojewódzkiego- czy jest czy nie jest dziennikarzem ?  W każdym razie jest to bardzo trudny zawód, w którym trzeba się wciąż dokształcać. W perspektywie kolejnych lat zawód ten będzie ewoluował w stronę bycia media workerem, co sprowadza się do dostarczania newsów. W pewnej mierze jest już współcześnie to realizowane. System kontroli będzie sprawował wydawca, w przyszłości media jak przewiduje Godzic, będą się opierały na kontroli ról nadawców , by za dużo nie cenzurowali oraz odbiorców, którzy muszą sami wiedzieć co chcą, a czego nie chcą oglądać i stąd mają być wytyczne (również natury etycznej). Godzic sprzeciwia się myleniu rodzaju przekazu medialnego z miejscem do jego udostępnienia tzn. wykorzystywanie kanałów informacyjnych do działań związanych z niesieniem pomocy pieniężnej chorym dzieciom jest błędem, bo powinno być to rozgraniczenie, gdzie się co i w jakich godzinach prezentuje na wizji.
 Jakie możliwości daje praca w mediach lokalnych?
W mediach zachodnich określenie local news posiada pejoratywny wydźwięk, gdyż jest niemalże równoznaczne z tabloidami, prezentujące rzeczy sensacyjne, ale nieistotne. Poważnymi tematami t.j. polityka zajmowały się magazyny o zasięgu ogólnokrajowym.
Zmiana nastąpiła podczas gdy pojawiły się programy newsowe całodobowe. W tym miejscu swego wywodu, pan profesor prezentuje pogląd, iż właśnie to media o lokalnym charakterze będą bardziej liczące się ze względu na ich publiczny status  w świecie dziennikarstwa. Ludzie przynależący do lokalnej społeczności mają chęć poczucia, że są ważni w regionie, chcą oglądać miejsca, które są  im z codziennego życia znane. Ważną funkcją ich mogłoby być prezentowanie lokalnej kultury.
Rady dla młodych dziennikarzy
Ostatni odcinek na temat mediów i zawodu dziennikarstwa, został poświęcony na omówienie wskazówek dla przyszłych dziennikarzy, a należą do nich:
-nabranie pokory i nie wywyższanie się
-konieczna jest umiejętność słuchania, nie tylko rozmówców, ale także ludzi, starszych z doświadczeniem
- wyzbycie się przekonania o dobrej pozycji zawodowej jedynie ze względu na biegłe poruszanie się w Internecie
- używanie socjotechnik w połączeniu z wiedzą z zakresu psychologii, szacunek do drugiego człowieka pozwoli na profesjonalne wykonywanie zawodu
-niepracowanie wbrew swoim zasadom życiowym, poszanowanie dla etyki
-świadomość konieczności potwierdzania nawet najdrobniejszych informacji i dbałość o szczegóły
-kierowanie się pasją w życiu zawodowym

Profesor Wiesław Godzic występujący w opisywanym materiale, w pełni i na luzie zaprezentowuje się jako znawca tematu. Objętość i zawartość rozdziałów jest porównywalna, czasowo fragmenty filmowe są podobnej długości. Autor wypowiedzi czuje się pewnie, swobodnie przed kamerą. Autor wypowiada się płynnie, logicznie, w prosty i zrozumiały sposób formułuje wątki i je wyjaśnia. Ponadto słuchanie jego wykładu jest przyjemniejsze, niż czytanie opasłych tomów, ze względu na bardzo dobrą dykcję, frazowanie mówiącego. Tematy zostały zaprezentowane z dużą znajomością poruszanych zagadnień, jednak zbyt mało uwagi zostało poświęconej samej kondycji mediów. Pod koniec prezentuje szereg praktycznych porad skierowanych pod adresem zawężonej grupy odbiorców, a mianowicie studentów dziennikarstwa.  Spostrzeżenia te są trafne i poparte wieloletnimi badaniami. Z pewnością profesor Godzic dogłębnie zna tematy, na które zabiera głos. Generalnie profesjonalnie i niepretensonalnie.


W związku z promocją nowej książki, pan profesor był gościem kilku wyselekcjonowanych programów, w których wypowiadał się na temat mediów i celebrytów. Wielu ludziom ze środowiska naukowego może się to nie podobać. Moim jednak skromnym zdaniem, jest to uzasadnione ( nawet największe tournee po telewizjach), jeśli człowiek wie, co mówi. Popkultura i mass media mogą naprawdę być właściwie wykorzystywane, jeśli promuje się wartościowe rzeczy i mądrych ludzi. 


Ostatnią książką Pana Profesora jest „ Kuba i inni. Maski i twarze popkultury”, w której zajmuje się z naukową estymą zjawiskiem celebrytyzmu. Ze względu na postać Kuby Wojewódzkiego jako wzoru do rozpatrywania karier medialnych, pozycja cieszyła się dużym zainteresowaniem. Sam król TVN-u niewątpliwie jest zadowolony z bycia branym pod lupę przez środowisko naukowe ( w końcu może został właściwie zrozumiany). W dodatku jest osobą idącą niewątpliwie z duchem czasu i często udzielająca się za pomocą mediów społecznościowych. Jeden z ostatnich postów pana Wojewódzkiego dotyczy podziękowań za wysoką oglądalność jego autorskiego programu, kończy się radosnym „ Do zobaczenia we wrześniu” – pozostaje mi nadzieja, że tych słów nie usłyszę podczas egzaminów ;)

                                                                                                               Ula Zachara

Henry Jenkins, Nine Propositions Towards a Cultural Theory of YouTube

Henry Jenkins, Nine Propositions Towards a Cultural Theory of YouTube, http://henryjenkins.org/2007/05/9_propositions_towards_a_cultu.html, 2007

Autorem recenzowanego przeze mnie artykułu jest Henry Jenkins. Obecnie wykładowca na USC, wcześniej pracował na MIT. Wykłada komunikację, dziennikarstwo oraz filmoznawstwo. Jest autorem kilku publikacji dotyczących nowych mediów, z których najbardziej znana to „Kultura konwergencji” z 2006 roku.

Tekst jest zapisem przemówienia Jenkinsa na International Communications Association Conference w San Francisco. Autor  przedstawia w nim dość przystępnym językiem w krótkich punktach dziewięć cech YouTube, będących propozycjami wobec teorii kulturowej tego portalu. Pierwsza teza mówi o tym, że YouTube to miejsce ścierania się różnych kultur – amatorów, reklamodawców, massmedia itd. Następnie autor twierdzi, iż portal wyrósł z kultury uczestnictwa i stał się formą kulturowej współpracy różnych grup. Kolejną cechą YouTube jest możliwość ponownego wykorzystania przez amatorów medialnych materiałów komercyjnych. Po niej postawiona zostaje teza, że głównym wyznacznik portalu to jego rozciągłość (ang. spreadability), polegająca na znajdowaniu się dosłownie wszędzie w Internecie. Co więcej, według autora YouTube promuje dziennikarstwo obywatelskie, gdyż każdy ma dostęp do mobilnych kamerek oraz możliwości cyfrowej dystrybucji. Ponadto Jenkins twierdzi, iż dzięki YouTube istnieje możliwość przeistoczenia kultury uczestnictwa w zaangażowanie obywatelskie. Następnym poruszanym przez autora zagadnieniem jest możliwość dostrzeżenia za pomocą YouTube zmian zachodzących w ekonomii związanej z kulturą. Przedostatnia teza o mówi o korzystaniu z portalów społecznościowych (ang. social networking), jako umiejętności, bez której młody człowiek nie może się obyć. Ostatnią cechą portalu jest fakt, iż zawarta w nim kultura uczestnictwa nie jest kulturą inności ze względu na mniejsza popularność filmików mniejszości.

Pierwszym kryterium poprzez jakie należy postrzegać artykuł Jenkinsa jest datę jego powstania, maj 2007 roku. YouTube w tym czasie istniał już 2 lata, rok wcześniej przejęty został przez Google, a miesiąc opublikowaniu artykułu wprowadził lokalizację językową. Zaczynał więc stawiać pierwsze kroki do stania się tym, czym jest dziś, czyli nie po prostu platformą do wrzucania i oglądania filmików, ale ogromnym portalem społecznościowym, kanałem komunikacji złożonym z pomniejszych podjednostek kreowanych przez użytkowników o różnym stopniu zaangażowania. Dziewięć cech YouTube wymienionych przez Jenkinsa do pewnego stopnia stało się swoistą kanwą, na której portal oparł swój dzisiejszy model. W mojej recenzji postaram się ocenić ich trafność.

Pierwsza teza częściowo się dziś sprawdza. Niewątpliwym jest, iż z YouTube korzystają osoby o różnorakich umiejętnościach, intencjach i sposobie użycia. Jednakże autor moim zdaniem mylił się, twierdząc, iż potężny grupy, takie jak przykładowo reprezentanci massmediów, zmuszone są ukrywać swoją siłę. Przeczy temu podpisywanie przez Google umów z różnorakimi koncernami, czego przykładem może być kanał o jednej z największych oglądalności – Vevo, mający monopol na pokazywanie teledysków produkowanych przez największe wytwórnie muzyczne.

Druga teza Jenkinsa jest dość trafna, choć spłycona przez dzisiejszą kulturę, gdyż YouTube pełen jest różnorakich odpowiedzi na zawarte w nim przez innych użytkowników bądź pochodzące z innego źródła treści kulturowe. Co więcej, ta objawia się to także w efemerycznych memach i wiralach. Przykładem takiej współpracy może być moda na Harlem Shake.

Trzecia teza stanowi według mnie bazę YouTube, gdyż jego początkowym celem była możliwość odtworzenie tego, co wcześniej w telewizji transmitowano. Dziś także to na tym polega, choć coraz częściej nawet i telewizje mają swoje własne kanały. Ponadto oficjalne treść są przez użytkownik amatorów dowolnie konfigurowane, co umożliwia modalność nowych mediów (Manovich). Szczególną popularnością cieszy 10 godzinna przeróbka trywialnych wydarzeń.

Czwarta teza dotycząca rozciągłości jest z pewnością najbardziej trafną ze wszystkich przez Jenkins postawionych, gdyż YouTube, przejęty przez Google, prowadzi silnie ekspansywną politykę, moim zdaniem będąc w tym momencie najbardziej liczącą się platformą udostępniająca treści audiowizualne.

Jeśli idzie o piąta z tez Jenkinsa to zdecydowanie dziś najmniej się sprawdza, gdyż YouTube stał się konglomeratem filmów o różnych treściach, z których z pewnością niezbyt popularne są wszelkie objawy dziennikarstwa społecznego. Oglądalnością większą niż inne cieszą się jedynie makabryczne obrazy, takie jak zabity Kadafi (około 500 tys. wyświetleń), co i tak nie może równać się choćby z popularnością PSY.

Wartość szóstej tezy także budzi moje wątpliwości, gdyż YouTube stał się zbyt skomercjalizowany, by propagować autentyczne zaangażowanie obywatelskie, nie polegające na zwykłym propagowaniu swoistej propagandy medialnej bądź oczerniania czy ośmieszania polityków. Choć warto zauważyć, iż wyprodukowana przez Will.I.Am’a piosenka We Are the Ones, będąca częścią kampanii prezydenckiej Baracka Obamy, miała ponad 5 milionów wyświetleń, stanowiąc jej silny filar.

Siódma teza choć w 2007 roku jeszcze dość wizjonerska, doskonale się dziś sprawdza, gdyż obserwując YouTube można dostrzec to jak massmedia i nie tylko radziły sobie z popularnością Internetu. Bowiem ta platforma, sama będąc częścią medialnego koncernu, przeistoczyła się najbardziej znane, obok Facebooka, masowe medium dzisiejszych czasów, składając się z pomniejszych komórek, które zarabiają dzięki reklamom (idea vloga) bądź są przedstawicielami oficjalnych firm.

Co do ósmej tezy skłonna jestem twierdzić, iż Jenkins po części miał rację, gdyż niewątpliwie swobodne poruszanie się po sferze internetowej jest w dzisiejszych czasach konieczną umiejętnością. Dzięki niej można się wypromować czy nawet zacząć zarabiać, czego doskonałym przykładem są już wspomniane vlogi. Myślę, że jednakże umiejętności interpersonalne w Internecie o wiele bardziej przydatne się na portalach takich jak Facebook, które stanowią pierwszą reklamę każdego użytkownika.

Dziewiąta teza jest trudna do zweryfikowania, gdyż YouTube niewątpliwie posiada multikulturowy potencjał. Jednakże zdecydowanie największą popularnością cieszą się kanały pochodzące ze Stanów, potwierdza to przewidywania Jenkinsa. Co więcej, wielu polskich bądź pochodzących z innych krajów vlogerów realizuje już sprawdzone tam schematy, przenosząc je jedynie na polskich grunt. Można powiedzieć za Barberem, iż McŚwiat dotarł też na YouTube. W opozycji do tego twierdzenia spore powodzenie miało „Life in a Day” w reżyserii Kevina McDonalda i wyprodukowane przez Ridleya Scotta, a będące apoteozą piękna zawartego we wszelkich różnicach kulturowych. Popularność tej produkcji jednak wynikała według mnie z tego, iż stanowiła wyjątek na tle najpopularniejszych treści YouTube oraz była bardzo dobrze wypromowana.

Krótki artykuł zamieszczony przez Henry’ego Jenkinsa na swoim blogu stanowi swoiste wizjonerskie spojrzenie na YouTube jako zjawisko kulturowe. Większość z jego tez po części się sprawdziła w dzisiejszej wersji tego portalu społecznościowego. Jednakże moim zdaniem są one zbyt optymistyczne, gdyż nie przewidują, iż sam YouTube stanowić będzie medium masowego przekazu o zasięgu wykraczającym poza Internet, przez które przepływa setki milionów dolarów rocznie. Polecam jednak przeczytanie tego artykułu, gdyż dzięki niemu można odnieść się do YouTube na wiele różnych sposobów, co umożliwia lepsze odczytanie tego zjawiska.


Izabela Pamuła





środa, 19 czerwca 2013

Siała baba mak, a Baudrillard kwieciste metafory, czyli o „Złym duchu obrazu” słów kilka


Recenzowany artykuł: Jean Baudrillard: Zły duch obrazu. Tł. Justyna Niedzielska, „Film na Świecie” 2000, nr 401, s. 33-44

Na tym etapie wszyscy powinniśmy chyba kojarzyć jegomościa o nazwisku Jean Baudrillard. Podejrzewam, że czytając swego czasu fragmenty „Symulakrów i symulacji” nie ja jedna mruczałam pod nosem różne nieprzyjemności, mając przed oczami obraz napuszonego, zadowolonego z siebie pana, który siedzi za biurkiem i napawa się poczuciem własnej mądrości, jedną ręką pisząc, a drugą przerzucając słownik wyrazów obcych, żeby mu wszystko brzmiało głębiej i trudniej. I w ogóle.


Ale. Jakkolwiek mądrości wszelakie i wywołujące uśmieszek, poetyckie metafory Baudrillarda mogą męczyć, a nawet męczyć bardzo, nie dało się mimo wszystko przy czytaniu zaprzeczyć, iż coś chyba jest na rzeczy. „Symulakry i symulacja” powstały w 1981 roku, czyli zanim kultura MTV na dobre wybuchła, a o stopniu przeniesienia kontaktów socjalnych z rzeczywistości faktycznej na sferę wirtualną (pozdrawiamy np. użytkowników facebooka) nikomu się chyba nawet nie śniło. (No, może z wyjątkiem McLuhana; on niezaprzeczalnie Wiedział Wszystko.) Niemniej spostrzeżenia „Symulakrów…” uderzają dziś swoją trafnością chyba bardziej niż musiały ówcześnie uderzać Baudrillarda.

Tylko czy Baudrillard, zwyczajnie mówiąc, zarazem trochę nie przesadza? Zastanówmy się.

wtorek, 11 czerwca 2013

Fasady medialne


W zamierzchłych czasach budynki miały swoje określone funkcje. Ludzie mieszkali w nich, uczyli się, pracowali. Później zaczęto je kojarzyć z mediami. Na przestrzeni wielu lat pojawiały się gazety, radio i wreszcie kino. Wydaje się, że wraz z wynalezieniem tego ostatniego świat wkroczył w erę ekranów. Dziś jesteśmy otoczeni nimi zewsząd, prawie każdy z nas codziennie nosi przy sobie jeden lub dwa (bez komórki i odtwarzacza mp3 nie ma mowy o ruszeniu się z domu). Nie owijajmy w bawełnę ekrany przejęły nad nami kontrolę.  Są wszędzie. Nasuwa się skojarzenie z „Rokiem 1984” Orwella, ale pozostaje mieć  nadzieję, że nie jest jeszcze aż tak źle.  
Wracając do budynków… . Mury przestały być modne, jeśli każdy ma przynajmniej trzy ekrany w domu, dwa kiedy wychodzi z niego, to dlaczego nie zamontować ich też na budynkach ? Wiele obecnie powstających budowli jest konstruowana tak, by być używana jako fasada medialna. W najbardziej skrajnych przypadkach ekrany zakrywają te obiekty  w całości .W innych są to tylko malutkie interaktywne plansze informacyjne lub reklamowe. Jedno jest pewne, obecnie to jeden z najłatwiejszych i najbardziej efektownych sposobów na przyciągnięcie uwagi, dlatego korzystają też niego muzea czy filharmonie.
Pojawia się jednak problem jak wykorzystać stare budynki. Przecież reklamy potrzebne są wszędzie. Konserwator nie pozwoli na umieszczenie wielkiego nowoczesnego ekranu na starym murze, który nierzadko pamięta czasy królów. A poza tym czyż nie straciłyby swego uroku przyozdobione czymś tak nowoczesnym? Na to też jest sposób, wystarczy taki zamek czy kościół oświetlić. Iluminacja ma swoich zwolenników w każdym mieście, to doskonała metoda, by ukryć niedoskonałości jakiegoś miejsca, a zwrócić uwagę potencjalnych turystów na najbardziej urokliwe elementy miejskiego pejzażu. Oświetlony budynek staje się reklamą, symbolem danego regionu. Każde nawet najmniejsze miasteczko ma przynajmniej jedną pocztówkę, na której pokazane jest jego tajemnicze, nocne oblicze.  
Trzeba przyznać, fasady medialne wyglądają efektownie, metropoliach gdzie jest ich bardzo dużo można odnieść wrażenie, że znaleźliśmy się w świecie wykreowanym przez pisarza science fiction, ale czy na pewno trzeba nimi zasłaniać całe ulice ?  



                                                                                                 Anna Romańska