'New media are new languages, their grammar and syntax yet unknown.'

Laws of Media: The New Science, M.McLuhan (1988)

niedziela, 24 marca 2013

3. Dygi, digi




Hello, witam serdecznie wszystkich biednych i strudzonych czytelników. Jest bowiem niedziela wieczór, wielkimi krokami zbliża się znienawidzony, nie tylko przeze mnie, poniedziałek. Mam jedynie nadzieję, że wszystkim weekend upłynął w miarę leniwie, czy też przyjemnie, a jeśli nie , to, że obyło się bez dramatów. Niestety, jak mam być zupełnie szczera, jestem troszkę "wydygana", bo zamiast w piąteczek zdigitalizować swoje przemyślenia, odłożyłam to na później. Mam nadzieje, że nie wszystko zapomniałam i że nie będę musiała się za swój wpis jakoś specjalnie wstydzić. No, ale piąteczek to piąteczek. Sobota również bywa cudowna jak i wspaniała niedziela. Ale do czasu. Na szczęście wyciągam z tej "lekcji" nr tryliard pięćset osiemdziesiąt sześć poważne wnioski. Dało mi to do myślenia jak istotny jest temat ( a jeszcze bardziej sam proces), o którym chce tu napisać. 

A mianowicie, proces digitalizacji to innymi słowy ucyfrowienie , czyli jak to ujął nasz guru numer dwa Lev Manovich ( przewodnikiem duchowym i mentalnym numerem jeden jest oczywiście Marshall McLuhan, bo lubimy jego hipstersko- poetyckie opisy mediów, nawet bardziej niż usosa) transkodowanie obiektów z postaci analogowej do cyfrowej, w dwóch fazach : 
  • próbkowanie
  • kwantyzacja
Vice-mistrz zaznacza jednak, że konwersja zawsze jest stratna. W pewnym sensie jest to proces skutkujący medialną odnową. Okazuje się, że pan Lev jest nie tylko naszym guru, ale również digital humanities, które to "is a vision statement for the future, an invitation to engage, and a critical tool for understanding the shape of new scholarship. The digital humanities offers a revitalization of the liberal arts tradition in the electronically inflected, design-driven, multimedia language of the twenty-first century " jak pisze pięciu teoretyków- praktyków( http://mitpress.mit.edu/books/digitalhumanities-0 ).


Czytam sobie o procesie digitalizacji w necie i mam już pewność, że nie zostanę dyrektorem internetów w następnej kadencji. Jestem jednak rozdziadowanym humanistą ( i wogóle Ą Ę też) i mogę się jedynie domyślać czy próbować pojąć co się kryje pod nazwami typu metoda OCR ( jest napisane, że przy skanowaniu bardzo ważna jest obróbka cyfrowa, polegająca na kompresji danych graficznych oraz automatycznym rozpoznawaniu znaków, słów i całego tekstu tą właśnie metodą). 

Ychym. Debata pt. Humanistyka v.s Digitalizacja zdaje się być ciągle przed nami (tzn. studentami UJ). Nie wspominając o technicznych, praktycznych kompetencjach, jakie stawia rynek pracy. Odłóżmy to deliberowanie na potem, po co się bardziej dołować w tej śnieżnej i mroźnej rzeczywistości.

Celami digitalizacji są :

1. Ochrona przed zniszczeniem np. digitalizacja zdjęć

"Tradycyjna fotografia jeszcze niedawno była nieodłączną częścią naszej rzeczywistości. Jednak dziś, w świecie komputerów i cyfrowych aparatów fotograficznych, pamiątkowe fotografie, slajdy i negatywy zalegają w pudełkach, powoli niszczejąc. Najlepszym sposobem by uchronić swoje zdjęcia przed zniszczeniem jest ich zeskanowanie. Mimo, że tradycyjne zdjęcia mają w sobie "to coś", to nie mogą zapewnić wygody jaką daje fotografia cyfrowa. Papierowych zdjęć nie da się przesłać e-mailem, zarchiwizować, ani umieścić w popularnym serwisie społecznościowym."
Cyfrowa jakość jest ponoć doskonała.

2. Zarchiwizowanie obiektu

3. Udostępnianie skanów on-line

Wymienione wyżej kwestie łączą się z aspektem tzw. dziedzictwa cyfrowego, w którym digitazliacja pełni rolę nośnika kultury i sposóbu na przetrwanie, spopularyzowanie i ułatwienie dostępu do wszelakich zbiorów dziedzictwa kulturowego w bardziej przystępnej formie dla odbiorców na miarę XXI wieku. W tym kontekście niezwykle ciekawa jest ekspertyza wykonana na zamówienie Narodowego Instytutu Audiowizualnego, gdzie oprócz wnikliwej analizy stanu digitalizacji w Polsce oraz wysunięciu propozycji rozwiązania problemów związanych z niedostosowaniem do interfejsu platformy udostępniającej treści, które dzięki zdigitalizowaniu mogły by reprezentować naszą kulturę za granicą. Jako wzorcowy zostaje zaprezentowany europejski portal Europeana, a także rozwiązania z Holandii czy Nowej Zelandii. No cóż, wiecznie pozostaje nam tylko zazdrościć i ścigać Zachód.

Polecić Wam mogę stronkę historiawizualna.pl, gdzie publikowane są wizualne materiały wyszperane z zasobów bibliotek cyfrowych. Nieco wrażliwy autor zwraca uwagę na emocjonalny wymiar digitalizacji, przywołuje on Rolanda Barthesa, jego studium i punktum obrazu, w oparciu o które przeżywa "uniesienia" w bezpośrednim kontakcie z historycznymi repozytoriami dostępnymi online. Są tam również rozpatrywane kwestie typu - digitalizacja jako działanie społeczne i edukacyjne, czy też charakterystyka analogowych i cyfrowych źródeł z naciskiem na negatywne strony cyfryzacji jako wyzwania w pracy przyszłych historyków mediów, którzy prowadząc badania nad komunikacją masową końca XX wieku korzystać będą musieli ze źródeł cyfrowych.

Powstają grupy eksperckie ds. metadanych, które w swoich badaniach wykazują szereg problemów czysto praktycznych natury prawnej i organizacyjnej w działalności bibliotek cyfrowych. 

Na koniec, zajmijmy się tym, co nas tak naprawdę najbardziej interesuje, czyli cyfryzacją filmów. Tu wymienić należy projekty: 

  • Filmoteka Narodowa http://www.fn.org.pl/page/, która jest państwową instytucją kultury, której przedmiotem działania jest ochrona narodowego dziedzictwa kulturalnego w dziedzinie kinematografii oraz upowszechnianie kultury filmowej. 
  • Nitrofilm http://www.nitrofilm.pl/, jest to projekt mający na celu konserwację i digitalizację przedwojennych filmów fabularnych. http://www.youtube.com/watch?v=UhzuZKdXL0E
  • Kino RP http://kinorp.pl/ , projekt w ramach którego powstają rekonstrukcje cyfrowe arcydzieł polskiego kina, mający na celu ocalenie dorobku polskiej kinematografii.
Wszystkim kochanym filmoznawcom życzę, żeby nie musięli się denerwować podczas oglądania filmów, którym cyfrowo nadano drugą młodość. Gorąco zachęcam też do odwiedzenia strony multimedialnej biblioteki materiałów audiowizualnych NINATEKA http://www.nina.gov.pl/, gdzie można obejrzeć sobie także spektakle teatralne.

No i znowu muszę przeprosić, że nie traktuję mediów, a tych nowych zwłaszcza, z należytą powagą. Pozdrawiam wszystkich dojeżdżających na Kampus UJ na wrotku, od jutra możemy się mijać (koniec ważności biletu MPK + koniec miesiąca), bo będę zasuwać na nogach ;) 

Ula Zachara

sobota, 16 marca 2013

2. Yeah, science!

Powszechnie wiadomym jest, iż Marshall McLuhan wielkim poetą był. Że mediów, znaczy się. Lev Manovich, choć bywa nazywany drugim McLuhanem, zdecydowanie nie ma jednak podobnego szczęścia co do przykuwającego uwagę wyrażania się, a pierwszą reakcją nasuwającą się czytelnikowi po zmierzeniu się z fragmentem „Języka nowych mediów” jest „ziew”. Przynajmniej było tak w przypadku tego konkretnego czytelnika, czyli mnie. I jakkolwiek nieoczekiwanie przydatny nie był pan Manovich przy analizie gier komputerowych (pozdrowienia dla tej garstki osób, z którą dzielę zajęcia), a chodzi mi tu o podstawowe informacje z pierwszych dwóch stron zadanego do przeczytania tekstu, to nie można było oprzeć się wrażeniu, że w jego reszcie znalazło się ich (to jest, tychże informacji) więcej, i przydałoby się móc skupić i jakoś je ogarnąć. W sensie, tak rozumem. 

Na szczęście po dłuższym pochyleniu się nad tekstem, przez co oczywiście mam na myśli mniej lub bardziej milczące siedzenie na zajęciach i słuchanie doktor Zdrodowskiej wyjaśniającej, o co to dokładnie Lvu (… Lvowi? hej, odmiany są trudne) chodziło, wszystko stało się jaśniejsze. Poniżej krótkie i zwięzłe podsumowanie dla tych, którzy z jakichś powodów wciąż nie bardzo wiedzą, co i jak. Bo sorasy, ale sztywny Manovich zawiódł mnie na polu inspirowania do bardziej intelektualnych, wychodzących poza zajęcia rozważań. Son, I am disappoint

Generalnie rozchodzi się o to, iż nowe media różnią się od tradycyjnych, a tychże różnic wyróżnia Manovich pięć. Przydatnym przy tym jest pamiętać, że jedne cechy w obrębie tych różnic wynikają z drugich, a także iż nie wszystkie obiekty nowych mediów przedstawiają sobą wszystkie te cechy jednocześnie. 

A oto one: 
1) REPREZENTACJA NUMERYCZNA 
Pierwsze, najprostsze skojarzenia z tym hasłem są trafne — reprezentacja numeryczna oznacza ni mniej, ni więcej to, iż obiekty nowych mediów generowane są na poziomie cyfrowym, zapisywane w kodzie binarnym. Cyferkach. Algorytmach. Ogólnie mówiąc, tak:
Nie, że przy całej teoretycznej prostocie (bo to przecież „tylko same cyferki”) jest to szczególne jasne, ale podejrzewam, że niektóre dziwne jednostki — na przykład studiujące matematykę komputerową tudzież podobne okropieństwa — mówią najtrudniejszym językiem świata, zwanym powszechnie matematyką, i czyni to wszystko dla nich tak zwany sens. Aha. 

Ale ad rem. Z reprezentacją numeryczną nowych mediów wiąże się kilka zjawisk, o których warto pamiętać. Na przykład cyfryzacja (inaczej: digitalizacja)! Bardzo ważna rzecz. Dotyczy tego, iż mamy media analogowe (ciągłe; nie dające się dzielić na mniejsze formy) i cyfrowe (nieciągłe; podzielne na mniejsze cząstki), i czasem musimy skonwertować pierwsze na drugie w procesie cyfryzacji właśnie. Cyfryzacja odbywa się w dwóch etapach — próbkowaniu (w skrócie: narzucamy na obiekt siatkę dzielącą na piksele) oraz kwantyzacji (pikselom przyporządkowuje się kod binarny).

Taki zapis (cyfrowy, podzielny) obiektu umożliwia standaryzację i ujednolicanie części, łączenie je w pewne struktury oraz ustanawianie z nich cyklicznych czynności, które ułatwiają i przyspieszają pracę nad programowaniem i podobnymi operacjami. Wynika z tego następna cecha nowych mediów. 

2) MODULARNOŚĆ 
No więc właśnie. Modularność oznacza, iż obiekty nowych mediów są fraktalne. Składają się z modułów potencjalnie nieskończonych, zbudowanych tak samo. Mówiąc prościej, pomyślcie sobie o budowie chociażby płatka śniegu: 

Nowe media są łatwo programowalne dzięki takiej strukturze. A najważniejszą rzeczą do zapamiętania jest to, że każdy obiekt jest niezależny, ma autonomiczną tożsamość pomimo bycia częścią pewnej całości. Można modyfikować taki obiekt bez konieczności zmiany drugiego

3) AUTOMATYZACJA 
Czyli zahamowanie intencjonalności użytkownika. Brzmi groźnie, ale w praktyce oznacza dość cudowną rzecz. Czyli to, że dzięki skryptom opartym na odpowiednio napisanych algorytmach (możliwym dzięki reprezentacji numerycznej i modularności!) nie musimy umieć kodować ani programować, aby zmienić sobie choćby layout na blogu. Wystarczy wybrać jakiś gotowy szablon z dostępnej listy, a w „najgorszym” przypadku przekleić kod opracowany przez jakiegoś pasjonata tematu do odpowiedniego okienka, i voilà. Kolejny przykład: tworząc sobie tę notkę w Wordzie, nie muszę ręcznie np. robić spacji, żeby numerować — program robi to za mnie. Cool beans, dude.

Automatyzację dzielimy na niskopoziomową oraz wysokopoziomową, przy czym ta druga nas nie interesuje, bo dotyczy sztucznej inteligencji. Pierwsza zaś oznacza właśnie wszystko, co robią za nas lub co pomagają nam zrobić odpowiednie programy. 

Automatyzacja wiąże się też z lepszymi sposobami udostępniania mediów i przeszukiwania ich zawartości (medialne bazy danych, wyszukiwarki, etc.). 

4) WARIACYJNOŚĆ 
Nie ukrywajmy, najlepsza cecha, w bardzo dużej mierze związana z modularnością (bo strukturę obiektu można przecież tworzyć z mniejszych, różnorakich fragmentów, zapisywanych oddzielnie i mających indywidualne tożsamości), ale także z automatyzacją i reprezentacją numeryczną.  

Nowe media są elastyczne; możemy mieć tak naprawdę nieskończoną ilość wersji tego samego obiektu. Możemy przeczytać newsa na laptopie albo tablecie. Wy możecie zignorować cały z bólem produkowany przeze mnie w ten słoneczny, sobotni dzień tekst i skupić się tylko na samym podziwianiu na przykład
jednego z najbardziej satysfakcjonujących momentów w historii telewizji.
Pokaż mu, Tyrion. 

Mogę urozmaicić ten tekst kolejnym obrazkiem! 
Pozwolę sobie nie skorzystać ze Szkoły Spoilerowania im. Dyrektora Loski i z uprzejmości dla osób dopiero pragnących zaznajomić się z serialem Breaking Bad powiem, iż obrazek przedstawia Waltera White walczącego z systemem.

Tutaj zaś wideo, które przedstawia najbardziej chwalebne momenty w karierze niejakiego Mikołaja Klaty. Wystarczy, że działają wam odpowiednie wtyczki i możecie je obejrzeć:
Niezaprzeczalny klasyk, tbh.

Podsumowując: jak mówiłam, najlepsza cecha. Spróbujmy sobie wyobrazić Internet bez umilających nam czas obrazków, gifów i filmików (choć oczywiście bardzo wartościowe jest, że w razie problemów z flashem, javą oraz tym podobnymi, i tak mamy dostęp do informacji w postaci samego tekstu), bez możliwości szybkiego wymieniania się linkami ze znajomymi. Spróbujmy wyobrazić sobie nie móc szybko sprawdzić przez komórkę autobusu na serwisie jakdojade.pl, kiedy dokoła druga w nocy, pustka, zima i w ogóle. Brr.

(O wariacyjności można by napisać dużo więcej, bo jest ciekawa, ale ze względu na obawę o zbytnie wykroczenie poza limit znaków przeznaczonych na notkę, pozwolę sobie z tego zrezygnować. To przecież nie jest tak, że mi się nie chce, haha. Ha ha.

… H a.)

5) TRANSKODOWANIE
Zasada, które niekoniecznie musi wszystkich interesować, choć Manovich uważa ją za najważniejsze następstwo komputeryzacji mediów.  

Dotyczy tzw. poziomu meta, czyli tego, jak obiekty nowych mediów funkcjonują w obrębie samego komputera, ale także wobec nas. Wiąże się z de facto prowadzeniem swoistego dialogu przez media, a także tytułowym transkodowaniem treści z tzw. „prawdziwego świata” do świata wirtualnego, a najważniejszym wnioskiem dotyczącym tej cechy zdaje się być stwierdzenie, iż sfera komputerowa ma wpływ na sferę kultury i vice versa, tworząc tym samym specyficzną kulturę komputerową. Z czym, jak mniemam, można się zgodzić lub nie. Ja tam się zgadzam.  

TL;DR Abstrahując od całego potencjalnego (na pewno wartego dyskusji i ummm, właśnie zdałam sobie sprawę, że mogłam o tym napisać, ale teraz już za późno, smutek) aspektu postępującej infantylizacji społeczeństwa także ze względu na to, iż coraz więcej rzeczy „robi się za nas” również w sferze życia wirtualnego, bo technologia staje się coraz prostsza i bardziej intuicyjna (z czym Manovich być może by polemizował, zaznaczając w "Języku...", iż każda nasza decyzja zabiera dziś znacznie więcej czasu, energii i odpowiedzialności niż kiedyś właśnie ze względu na ogromną możliwość wyboru i dopasowania mediów „pod siebie”), nowe media są fajne. I mają cechy, a nawet pięć.

W skrócie, „Yeah, science!”, jak powiedział poeta.
 

Katarzyna Kunisz

niedziela, 10 marca 2013

1. Dłoń podana "face to face"




Wyobraźmy sobie świat, w którym jedyną akceptowalną przestrzenią istnienia człowieka jest medium. Rzeczywistość, gdzie mcluhanowskie myśli nabierają przerażająco dosłownego znaczenia. Człowiek traci swoją tożsamość na rzecz „wtopienia się w całą ludzkość umożliwionemu przez ogólnoświatowy zbiornik informacji”. Mózg, człowiek, społeczeństwo to programowalne podjednostki ogromnego systemu, narzucającego swoim contentem, zawartością określone doznania, bez partycypacji poszczególnych organów zmysłowych. Internet staje się narkotykiem, substancją pulsująca w żyłach. Substytutem życia realniejszym aniżeli ono samo.

Media jako przedłużenie zmysłów człowieka. Integracja psychiczna całej ludzkości osiągnięta za pomocą komputera, będącego światową świadomością. Globalna wioska. W literalnym ujęciu. Medium Internetu pozornie rozumiane i kontrolowane przez twórców technologii i contentu - światów, gier, państw, wydarzeń, gospodarki – którzy sami ulegają ich sile. Człowiek pragnie zsunąć się w głąb króliczej nory. Przeistaczać się, zmieniać, próbować, chłonąć. Być kim się chce wszędzie, co sekundę i z każdym.

Tradycja katolicka: nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Tradycja internetowa: nieumiarkowanie w zmianie i próbie. Najsroższą karą za to pierwsze jest śmierć. Za to drugie - bezsens istnienia. Smak wykwintnego dania doświadczany jest tak samo bez względu na to czy impuls wytwarzany zostaje bezpośrednio w naszym mózgu czy w kubkach smakowych. Z tą różnicą, że potrawa zakupiona dzięki zarobionym pieniądzom o wiele bardziej wartościowo zaspokaja naszą potrzebę przyjemności, aniżeli ta praktycznie darmowa, będąca elementem contentu. Brak wysiłku, nieograniczone możliwości, rzadkie występowanie przeszkód. Możesz zrobić wszystko i być kim chcesz za jedyne… . Marzenie, życiowy cel, pragnienie przestają funkcjonować w świadomości społecznej. Postęp technologiczny zostaje zahamowany, ponieważ organ płciowy technologii według McLuhana, czyli człowiek zatrzymuje się w rozwoju. Mając wszystko, nie potrzebuje niczego.

Społeczeństwo nie zrozumiało mediów. Podążyło bezmyślnie za królikiem. Pozwoliło organicznemu acz sztucznemu medium na przejęcie kontroli. Uratować je może jedynie nagły, rewolucyjny zwrot ku biologii. Reakcjonizm, który nie odrzuciwszy całkowicie technologii oddzieli ją od struktur mózgu, czyniąc marzenie możliwym ponownie.

Taka wizja przyszłości stanowi kompilację dystopijnych obrazów postępu medium, jakim jest Internet, które  umieszczone zostały w opowiadaniach Jacka Dukaja „Linia oporu” i „Crux” oraz filmie „Matrix” rodzeństwa Wachowskich. Współczesność nie prezentuje się w tak katastrofalny sposób, jednakże wizjonerskie obrazy tych twórców – artystów, którzy według McLuhana dostrzegają zmiany szybciej, aniżeli zwykli zjadacze chleba – alarmują o niepożądanych i nieprzewidywanych skutkach ewolucji Internetu.

Już teraz przecież łatwo można pomylić „obczajkę na facebooku” z dłonią podaną „face to face”.

                                                                                                     Izabela Pamuła