'New media are new languages, their grammar and syntax yet unknown.'

Laws of Media: The New Science, M.McLuhan (1988)

piątek, 31 maja 2013

Facebook

W większości przypadków, gdy mówi się o przestrzeni rozszerzonej, porusza się tematy związane ze sferą fizyczności i zmysłowości. Sztandarowymi hasłami są: mapowanie, lokalizacja, ekran dotykowy, adres IP czy technologia inteligentna. Wszystkie te pojęcia w korelacji z Internetem łączą się ze swobodną cyfryzacją fizycznej, odczytywanej poprzez zmysły obecności człowieka bądź rzeczy w przestrzeni.

Urządzenie mobilne obsługujące Foraquare


Brak natomiast odniesień do emocjonalności i  kulturowości człowieka oraz relacji międzyludzkich, które przecież określają przestrzeń w jakiej żyjemy oraz formowane są poprzez jej ograniczenia (bardzo dobrze prezentuje to „Ukryty wymiar” E. Halla, np. różnorodne podejście do przestrzeni zapachowej w różnych kulturach). Związki, jakie tworzymy, mogą być odczytywane jedynie na sucho, np. dzięki Forsquare – osobnik Y często widuje się z osobnikiem X,  bo w tym samym czasie odwiedzają te same miejsca, ale „wymiana emocjonalna” pomiędzy nimi pozostaje nieznana. A prócz istnienia w kontekście fizycznego zajmowania kilu metrów sześciennych mamy do czynienia także z istnieniem w pajęczynie związków emocjonalnych i kulturowych.

Struktura naszych powiązań jest bardzo rozległa

„Miejscem”, gdzie można obserwować ich wpływ na przestrzeń i odwrotnie, jest oczywiście Facebook, gdzie każdy profil to nie tylko adres IP, nasza obecność w „cyberprzestrzeni”– odpowiednik tej w przestrzeni, ale także swoisty obraz naszej tożsamości, działań i relacji jakie łączą nas z innymi. Wiadome, że kształtowany przez nas facebookowy wizerunek, nawet ten jak najbardziej szczery, przez konieczność wyboru w postaci kliknięcia „lubię to”, „udostępnij”, „dołącz” czy „zaproś do znajomych” stanowi autokreację. Jednakże ze wszystkich naszych sieciowych „ja” jest w swojej nierealności najbardziej „rzeczywisty” - hiperrzeczywisty. Co więcej, będąc pierwotnie platformą społeczną, chlubiąca się przeniesieniem naszych relacji z przestrzeni do cyberprzestrzeni, stał się ich źródłem. Naturalnie, kontaktujemy się z innymi oraz działamy i bez jego pomocy, a nawet niektóre z naszych związków i aktywności znacznie wykraczają poza jego użycie, ale już dziś najbardziej transparentna jest zmiana statusu.

Reklama systemu Facebook Home

Facebook poszerza przestrzeń fizyczną poprzez tą emocjonalną i kulturową, pozwalając nam, w ramach narzędzi jakie udostępnia, dowolnie je kreować i eksplorować. Znosi bowiem wszelkie fizyczne ograniczenia. W nim osobnik Y określa się jako [tu narodowość], mieszkający w…, pracujący w…, biorący udział w…, w związku z…  - w konkretnym miejscu i czasie, obserwowany przez czterystu znajomych.

            Izabela Pamuła

niedziela, 26 maja 2013

Globalny ferment w nowej odsłonie

Kiedy pytasz WTF, nie kumasz o co chodzi, nie ogarniasz większości spraw, które odbijają się szerokim echem na świecie, a Polsce nie są absolutnie obce, to WIEDZ, ŻE z całą pewnością COŚ SIĘ DZIEJE. Oj, zadziało się. Pozostaje dowiedzieć się, ale o co chodzzzziii.
The Occupy Movement był zjawiskiem powstałym gwałtownie w USA i trwającym dłużej niż przypuszczano. Podczas zimy prostesty utraciły na sile, a obecnie na ten temat zapadła cisza.
Pomimo zaangażowania rzeszy ludzi i sporego szumu medialnego, ludzie w dalszym końcu nie wiedzą  o co im chodziło, przeciwko czemu się buntowali ?
Ruch zdefiniował się jako 99% populacji Ameryki.
Ma to ścisły związek z nierównym podziałem dochodów i wpływów, których połowa przypada na 1% populacji ( są to najbogatsi ludzie).

A jak wiadomo wszelakie dobra to pieniądze, za którymi w parze idzie władza i coraz większy przyrost dochodowy. Powoduje to, że wspomniany jeden procent populacji Stanów Zjednoczonych na przestrzeni lat bogaci się coraz bardziej i bardziej. Natomiast sytuacje pozostałych 99% określić można jako finansową stagnację, marazm i "klepanie biedy".
Ludzie ci uważają, że są pozbawieni władzy, decyzyjności w sprawach państwa i w sparach dotyczących ich bezpośrednio, uważają się za ofiary kapitalistycznego systemu, którym kierują ludzie, posiadający ogromne wpływy i bogactwo, którzy dbają jedynie o swój interes. Okupujący byli ludźmi  niezadowolonymi  i sfrustrowanymi. Ale czego oczekiwali ? Wielkich zmian społecznych.
Najdłużej trwającym protestem był ten na Wall Street w Nowym Jorku.
 
Zapewne każdy z okupujących miał nieco inny powód, przez co trudno jest dosadnie określić cele, a to spowodowało, że opinia publiczna została  wprowadzona w błąd, sądząc, że jest to ruch młodych, niedojrzałych ludzi, którzy sami nie do końca wiedzą czego chcą. Dotychczasowe grupy przeprowadzające strajki czy rewolucje miały jasno określone rządania, cele t.j. obalenie rządu czy  wprowadzenie nowego prawa. Ale Occupy Movement różni się znacząco, zwracając uwagę USA i reszty świata na pewne niuanse i dysproporcje społeczne, rządając dyskusji na ten temat, zgłaszając chęć do wypracowania jakichś pokojowych rozwiązań w ramach konsensusu, faktycznej równości międzyludzkiej. Przede wszystkim chcięli wysunąć na światło dzienne rzeczy, które do tej pory były zamiatane pod dywan i udzielić możliwość wypowiedzenia się ludziom, których marginalizowano społecznie. Ten z pozoru ledwo słyszalny głosik stopniowo narastał, a do ruchu dołączały kolejne tysiące niezadowolonych w róźnych częściach świata.
 
 
Kolejną rzeczą było to, że ruch ten nie miał jednej charyzmatycznej postaci na czele, zwanej liderem, a także był zdecentralizowany, gdzie tysiące głosów sprzeciwu wobec nierówności, łączyły sie w jeden potężny.
 
Różnica ta może wynikać z tego, że ludzie Ci skrzyknęli się za pomocą nowego medium , czyli internetu. Inne czasy, inne obyczaje = inny, nowy rodzaj rewolucji. Ciekawym aspektem jest również prezentowanie tego ogromnego fermentu społecznego w mediach, gdyż odbywało się to różnorako w zależności jaka stacja materiał przygotowywała. Odmiennie na świecie niż w Polsce. Zresztą jak zawsze.
 
 
 
Ultra ciekawym aspektem całego zamieszania jest sfera ikonograficzna i symbolika prostestów, które przetoczyły się przez świat. Odsyłam Was do bloga, gdzie na ten temat strony wizualnej możecie poczytać nieco więcej:
 
 
                                                                                                          
                                                                                                                 Ula Zachara
 
 
 


piątek, 24 maja 2013

Bad News

 Hello, everyone!! Że tak zacznę z globalnego wysokiego C powitań.
Globalizacja dotyka każdej części naszego życia. Widzimy ją na studiach, w pracy, w knajpach a nawet siedząc we własnej łazience- mogłoby się wydawać najbardziej intymnym miejscu naszej egzystencji (nie dotyczy studentów!). Nawet jak jesteśmy na totalnym odludziu, a nawet w Kanadzie, wszędzie spotkamy naszych małych przyjaciół- opakowania po batonikach Mars czy puszkę Coca-Coli.
Ale co jest najsilniej zglobalizowaną częścią otaczającej nas rzeczywistości? Media oczywiście, przeca o tym właśnie jest ten blog, a głównie telewizja i internet. Przeglądając strony WWW naszymi stałymi bywalcami są takie domeny jak Facebook, YouTube oraz USOS. Nie wiem czy ktoś potrafiłby odpowiedzieć na pytanie czy któraś z nich jest stroną z polskim rodowodem? Mamy dostęp do wiadomości z całego świata a już szczególnie z najbardziej dotkniętej wszelakimi klęskami Ameryki, albo żeby być poprawnym politycznie Stanów Zjednoczonych Ameryki. W mgnieniu oka, a dokładnie w czasie potrzebnym na przetłumaczenie newsa i zapisanie go na nowej stronie dowiadujemy, się że musimy uciekać do schronów atomowych bo USA wypowiedziało wojnę. Notabene jedynym mi znanym schronem w Krakowie jest ten pod Parkiem Krakowskim a i tak nie wiem jak tam wejść i nigdy nawet nie widziałem jakiegokolwiek wejścia. Zapewne więc jest to tak supertajny schron, że nikt nie wiem gdzie, lub jest niewidzialny a najprawdopodobniej w ogóle go nie ma… Wracając do tematu media lansują również najróżniejsze mody na dosłownie wszystko co pochodzi zza oceanu a już na pewno na wszystko co pochodzi z zachodu. Każdy lubi chwalić się swoim miejscem pochodzenia (oprócz ludzi pochodzenia warszawskiego) i tak jest w tym przypadku gdzie epicentrum były Stany. Cała ideologia brandingu opiera się na szerokiej dostępności reklamy i właśnie dlatego media stały się jej idealnym nośnikiem. Trafia ona w każdy rejon świata więc nie zdziwiłby mnie widok mongolskiego pasterza bydła zaganiającego swoje owce w AirMaxach.
Ale czy takie rozpowszechnienie informacji, bo to jej przesył był największym impulsem do rozwoju globalizacji, jest dobre? W zasadzie pomaga ona w rozwoju tzw. „globalnej świadomości”, ale co nam z tej świadomości skoro 99,99% społeczeństwa koniec końców ma gdzieś co się dzieje na drugim końcu świata? No chyba, że chodzi o pieniądze i giełdę- wtedy to dotyczy jednostki bezpośrednio i zaczyna się myślenie, żeby czasem nie stracić swoich pieniędzy na tragedii innych. Ale ile osób wstaje na co dzień i myśli: „O, biedne dzieci w Afryce”. A nawet jak już tak pomyśli to następną myślą i w konsekwencji ruchem jest podróż do kuchni, wyciągnięcie Cheeriosów czy innych płatków i zjedzenie wartości energetycznej jaką przeciętny Afrykańczyk mógłby się zadowalać przez miesiąc.
 I to nie tak, że globalizacja mediów jest starym wymysłem i umrze śmiercią naturalną, wręcz przeciwnie nabiera rozpędu i tak do 2015 roku światowe wydatki na media wzrosną z 1,4 do 1,9 biliona USD, czyli 5,7% w skali roku. Głównym tematem mediów są tragedie. Tak jak to zaznaczali nasi przyjaciele na zaprzyjaźnionych blogach tak im więcej masakr, zniszczenia, głodu, nędzy i innych nieszczęść ludzkich tym lepiej. Ale co zrobić skoro takie rzeczy najlepiej się sprzedają ?           
Cywilizacja wymusiła na nas instynktowne cieszenie się na widok ludzi mających gorzej niż my. Bo jaką to przyjemność oglądać program poświęcony facetowi, który rzetelnie pracował przez 50 lat swojego życia i teraz ma własny domek na uboczu i może odpocząć od zgiełku? No może jakby został zjedzony przez własnego konia, który był jego najlepszym przyjacielem, to byłby dobry temat do podzielenia się z szerszą publiką. Bo wtedy miałby gorzej! W końcu niewielu z nas zostanie zjedzonych przez konie.
Media, mimo że podobno nie zawsze są w centrum wydarzeń zawsze starają się sprawiać wrażenie, że coś się dzieje na „naszych oczach”. Zawsze w centrum wydarzeń, zawsze najbliżej ofiar zadając pytania o to jak coś się stało i co czuje taka osobą gdy zwłoki jej bliskich parują w czarnych workach 5 metrów dalej. Tak jak wcześniejsze przykłady Jana Pawła II czy Smoleńska pokazują różny poziom przygotowania do wydarzenia tak jedno pozostaje niezmienne, znaleźć newsa, odpowiednio go obrobić i wysłać w eter niech dociera do mas ludzi bezpośrednio niezaangażowanych i nie mogących nic z tym zrobić.
Ale jednak mimo tej brutalności media na całych świecie mają całą masę, gdzie tam masę- RZESZE zwolenników czekających na nową dawkę adrenaliny prosto z ekranu telewizora tudzież komputera. Czy my-ludzie po prostu nie potrafimy żyć bez tragedii? Czy przez wieki ewolucji, ciągłych starć z innymi plemionami i narodami uzależniliśmy się od okrucieństwa i teraz poszukujemy substytutu w mediach? Ciekawy mógłby być wynik eksperymentu, podczas którego ludzi notorycznie oglądających wiadomości odpięło od kroplówki i umieściło na wyspie gdzie byłoby wszystko niezbędne do życia oprócz informacji.
                                                                                          Grzegorz Zemełka

niedziela, 12 maja 2013

8. The Reynard Project



Koniec lat 60 XX wieku przynosi jedną z najbardziej rewolucyjnych koncepcji. RAND Corporation rozpoczyna bowiem badania nad możliwością dowodzenia za pomocą sieci komputerowej, pomimo jej częściowego zniszczenia. Z tej radosnej koncepcji wykluwa się eksperymentalny projekt, pod nazwą – ARPANET. Technika sieci rozproszonej, początkowo dedykowana organom wojskowym, zostaje zainstalowana na kilku uniwersytetach. Szybki rozwój i rozbudowa doprowadzają jednak do włączenia w system użytkowników komercyjnych. A wtedy jesteśmy już o krok od globalizacji Internetu, medium, które przejęło kontrolę nad światem.

Paradoksalnie wirtualna sieć, stworzona w celu usprawnienia systemu wojskowego USA, stała się przestrzenią chętnie wykorzystywaną także przez siły wroga. Specyfika Internetu (łatwy dostęp, anonimowość, potencjalna ogromna liczba odbiorców, szybki przepływ informacji) sprzyja także terrorystycznym organizacjom.


Terroryści działają w sieci na kilku płaszczyznach:

  • cyberterroryzm:

    • flooding – obciążanie systemu informatycznego duzą ilością danych,
    • DoS (Denial of Service) – uniemożliwienie korzystanie z określonych usług, destrukcja, zamiana konfiguracji systemu.


Multimilioner G. Feltrinelli – przywódca i założyciel GAPu (Grupy Akcji Partyzanckiej) jako pierwszy zastosował techno terroryzm na dużą skalę. GAP niszczył i hakował komputerowe bazy danych w celu posiadania cennych informacji (np. informacje o numerach samochodów skradzionych i  zarejestrowanych we Włoszech).


  • Propaganda, rekrutacja, komunikacja i networking (proces wymiany informacji)


Al-Qaida stworzyła sieć stron internetowych, które wspólnie dążą do informowania i pozyskiwania nowych członków. W sieci pojawiają się aktualne wystąpienia liderów organizacji (zanim wyemitowała je telewizja Al-Dżazira), nagrania ataków terrorystycznych. Terroryści muszą jednak często zmieniać serwery, ale mimo tego utrzymywane są połączenia pomiędzy stronami.


  • eksploracja danych
“Using public sources openly and without resorting to illegal means, it is possible to gather at least 80 percent of all information required about the enemy.” Donald Rumsfeld

  • fundrising – zdobywanie funduszy

Tygrysy Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu
Najsilniejsza grupa tamilska działająca na Sri Lance. Od 1976 roku dąży do utworzenia niepodległego państwa na części Sri Lanki zamieszkałej przez Tamilów. Stosuje metody terrorystyczne.



Walka z terroryzmem jest po 11 września 2001 roku w  Stanach Zjednoczonych sprawą nadrzędnej wagi. Organizacje rządowe za wszelką cenę starają się nie dopuścić do kolejnych ataków. Ich skuteczność, sądząc po zamachu w Bostonie, pozostawia jeszcze dużo do życzenia. Chociaż czy byli w stanie temu zapobiec?

W każdym razie w 2008 roku pojawił się raport Biura Dyrektora Wywiadu Narodowego, który mówi o pewnym szczególnym projekcie. The Reynard Project odbił się szerokim echem w zagranicznych mediach.

Projekt zakładał możliwość komunikowania się terrorystów między sobą za pomocą komunikatorów gier online. Zapowiadał także analizę danych platform najpopularniejszych multi-playerów RPG oraz symulatorów typu Second life.


Internet zawrzał, a wyniki wciąż nie ujrzały światła dziennego.


Wizja terrorystów, którzy przesiadują przed komputerem i obmyślają krwawe plany, jest do zaakceptowania. A co, jeśli dogadują szczegóły jako bohaterowie World of Warcraft? Albo Second Life? Ciekawe ile czasu zajmuje im tworzenie postaci… Jak wyposażają domy i czy ukrywają się dla zmylenia wroga pod przykrywką innej płci?

Teoretycznie pomysł absurdalny. Zamachowiec, którego widzimy w mediach nie ma nic wspólnego z powszechnym dla nas środowiskiem gier komputerowych. Jest dziwnie odrealniony. Wyobrażam go sobie jako gracza i poddaje się. Przecież ten człowiek nie może mieć nic wspólnego z cywilizacją! Z postępem!

Czyżby? A może właśnie dlatego, że wydaje się nam to tak nieprawdopodobne, jest to potencjalne.

PS
Niech stereotypom stanie się zadość!
Poznajcie terrorystów, którzy do swych zbrodni używają Puffin Party. Zapraszam na komedię, która jednych śmieszy do łez a drugich odrzuca permanentnie:




Lachendro

niedziela, 5 maja 2013

7. Software studies 101


Jako że nie zaczyna się zdania od „a więc”, zacznę je tak: Software studies!!! Czyli, jak wyjaśnił ostatnio Mądry Pan Z Fajną Brodą, wszystkie sfery życia są dziś oprogramowane i potrzebna była dziedzina, która by to w jakiś sposób badała. I tym właśnie zajmują się software (ang. „oprogramowanie”) studies, których wiek datuje się na 5-7 lat. (Jak mniemam, te 2 lata „dziury” wynikają z tego, co podaje krynica mądrości wszelakiej, czyli Wikipedia: „The first conference events in the emerging field were Software Studies Workshop 2006 and SoftWhere 2008. In 2008 [...] first academic program was launched [...].” Czyli: pierwsze działania w zakresie software studies nastąpiły w 2006 roku, ale dopiero dwa lata później środowisko akademickie pod wodzą dobrze nam już znanego Lva Manovicha oficjalnie otworzyło projekt "Software Studies Initiative” na Uniwersycie Kalifornijskim w San Diego. Jeśli zaś mniemam źle, to przepraszam, ale. Tego akurat Mądry Pan Z Fajną Brodą nie wyjaśnił.)

Mądry Pan Z Fajną Brodą użył ponadto ładnej metafory, która jeszcze dokładniej doprecyzowała poletko badań software studies: oprogramowanie to po prostu inny rodzaj tekstu niż te, z którymi dotychczas mieliśmy do czynienia, a, jak wiadomo, tekstowi można się przyglądać pod najróżniejszymi kątami, nie tylko czysto technicznie i warsztatowo. No i właśnie: software studies to nie tylko badania nad oprogramowaniem per se, ale także tym, jaki wpływ ma ono na kulturę i społeczeństwo. Jak zgrabnie streszcza to Mirosław Filiciak w krótkim wpisie z 2008 roku na internetowej witrynie Polityki: „Lev Manovich konsekwentnie dąży do ukonstytuowania nowej dziedziny akademickiej — software studies, czyli studiów nad oprogramowaniem. […] Manovich uważa, że wpływ oprogramowania na dzisiejszy świat jest tak duży, że tradycyjne medioznawstwo już nie wystarcza i pora wypromować nową interdyscyplinę, skupioną właśnie na oprogramowaniu. Na witrynie SSI znajdziemy m.in. określenie „software society”, czyli „społeczeństwo oprogramowania”, który ma podkreślić fakt, że we wszystkich sferach aktywności mieszkańca krajów uprzemysłowionych na jakimś poziomie obecne jest oprogramowanie. Skupieni wokół Manovicha badacze mają wyprowadzić humanistyczną refleksję nad mediami poza dyskurs o nowych mediach, mediach cyfrowych, cyberkulturze i internecie, bo wg nich grozi on koncentracją na efektach działania, a nie strukturach które powodują takie a nie inne efekty. Tym, co powinno nas zajmować najbardziej, jest dziś software.”

Okej. Podejrzewam, że nikt z powyższym się kłócił nie będzie — mam na myśli tezę, że oprogramowanie jest dziś wszędzie, bo przecież wystarczy się rozejrzeć po własnym mieszkaniu — ale być może znajdą się tacy, którzy kwestionują sens głębszych badań nad nim, zwłaszcza w kontekście socjalnym i kulturowym. Jeśli w stronę takich potencjalnych sceptyków ktoś powie sobie pod nosem „bitch, please”, to, jak to zwykle w takich przypadkach to bywa, będzie miał rację. Hiszpańskiej Inkwizycji — bądź też nagich czterech liter Hugha Bonneville w pierwszych minutach pilota Da Vinci’s Demons, ech —  być może nikt się nie spodziewał, ale to, że media i komputery będą coraz bardziej wpychać się z butami w każdą dziedzinę życia, co nie może nie mieć szerszych konsekwencji, można pewnie było przewidzieć. Co też zrobił był chociażby nasz ukochany Marshall McLuhan, nakreślając zjawisko już poprzez zwrócenie uwagi na to, że kulturę bardziej kształtuje sama obecność mediów niźli ich treść.

Pozostawię to może — wspomniane szersze konsekwencje oprogramowania każdej sfery życia — do własnej rozwagi, ale wydaje mi się, że i z tym ciężko się nie zgodzić. W sensie, zanegować postępujące występowanie tychże szerszych konsekwencji. Ładnie według mnie wiąże się to nam chociażby z ostatnimi rozważaniami nt. cyborgizacji, o której fajnie napisała Iza, jeśli ktoś jeszcze nie czytał. Można też na przykład obejrzeć sobie film Ridleya Scotta pt. Blade Runner i zastanowić, jak daleko w programowaniu wszystkiego zajdziemy i jak bardzo nas to kiedyś w nasze własne cztery litery ugryzie.

Ale. Jeśli ktoś nie ma ochoty podążać myślami w rejony, które poważnie zataczają o prawdopodobne przyszłe filozoficzno-etyczne i różne takie, intelektualnie brzmiące moralne konflikty, to ja teraz może, w mało subtelnej, ale bardzo rozpaczliwej próbie odwrócenia uwagi od tego, że z braku pomysłu znów napisałam notkę o niczym, na koniec powiem, że super, że mamy wokół siebie Mądrych Ludzi, którzy się na wszystkim znają i wszystko wymyślają i pozwalają nam potem tylko klikać w kilka guzików, żeby coś nam działało i żebyśmy mogli czuć się ekspertami! Fajnie, fajnie. Nikt z nas przecież za bardzo nie lubi się uczyć i kształcić ponad to, co nam łatwo przychodzi i ma się teoretycznie, jak to się ładnie mówi, w życiu przydać. Bo po co mielibyśmy próbować sięgać do innych dziedzin wiedzy, prawda? Wiedza nie zniknie, ktoś tam zawsze będzie się na czymś znał.



Prawda?


Katarzyna Kunisz